poniedziałek, 2 listopada 2015

Waldemar Kostrzębski - Listopadowa impresja


Wychodząc z supermarketu wpadłem niespodziewanie na Wawrzyńca, dawnego sąsiada i przyjaciela rodziny. 
- Dzień dobry... - rozpocząłem nieśmiało i chyba zbyt cicho, bo nawet nie zareagował. - Dzień dobry panie Wawrzyńcu! - tym razem powiedziałem nieco głośniej. 
Spojrzał na mnie z niepokojem, ale zaraz chyba rozpoznał, bo na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. 
- Wieki całe minęły, gdzie się podziewałeś chłopcze?! - wystrzelił jak z armaty. 
Takiego go zapamiętałem, szczerego, prostolinijnego i jowialnego. Zmienił się mocno, postarzał i jakby zmalał, ale głos pozostał ten sam, basowy i ciepły. Przywitaliśmy się serdecznie, po czym opowiedziałem mu o celu mojej wizyty w kraju. 
- Chciałbym odwiedzić cmentarz, dawno tam nie byłem, uporządkować groby bliskich, wypada przed świętem zmarłych - dodałem. Zaprosiłem go do samochodu ale odmówił, tłumacząc, że to tylko sześćset metrów do głównej bramy i dla niego to pestka. 
- Chodźmy na piechotę - zaproponował. 
Przejście wzdłuż odnowionego muru zajęło nam kilkanaście minut, które upłynęły na przyjacielskiej rozmowie. Podziwiałem jego kondycję, a on moje nowe buty i płaszcz. Główna brama i furtka były także nowe. Po prawej stronie zauważyłem kaplicę, której kiedyś tu także nie było. Rozglądałem się dookoła, próbując porównać obrazy sprzed lat, kiedy byłem tu po raz ostatni, do tego co widzę teraz. 
Obaj milczeliśmy, stawiając równo odmierzone kroki. Liście tworzyły kolorowy dywan, a główna aleja wydawała się nie mieć końca. Gdy byłem dzieckiem, kończyła się mniej więcej na środku obecnego cmentarza przy trzech białych brzozach. Ale żadnych brzóz nie zauważyłem i nie wiedziałem gdzie mam skręcić. Wawrzyniec wiedział doskonale. Za moment staliśmy przy grobie moich dziadków. Grób zapadł się lekko i mocno poszarzał. Dawniej nie budowano z marmurów tylko z lastryko. Milcząc patrzyłem na wyryte litery i cyfry. 
- Koniec jest racją ludzkiej egzystencji, jej sensem i celem - milczący dotąd Wawrzyniec odezwał się nagle i spojrzał mi prosto w twarz. 
- Ma pan rację - odpowiedziałem cicho. 
- Takie rozważania nachodzą mnie zawsze przy okazji wizyty na cmentarzu - kontynuował. - Nie da się ukryć, że jestem już bardzo stary. Moje pokolenie odchodzi już w cień, ale twoje ma jeszcze sporo do zrobienia. Trzeba dalej naprawiać ten świat, póki nie jest za późno - dodał filozoficznie. - Przed naszymi furtkami rozgrywają się dramaty, wojny domowe, migracja na wielką skalę,  niespotykanych rozmiarów wędrówka ludów, a my uskarżamy się na bóle głowy. Człowiek ma wielką zdolność do odpychania od siebie problemów, które go bezpośrednio nie dotyczą. Ale to tylko pozory, problemy świata to także nasze problemy. 
Podczas gdy Wawrzyniec dawał upust swoim filozoficznym rozmyślaniom, ja szorowałem płytę i krzyż nagrobny, sapiąc przy tym jak parowóz. 
- Robisz to tak intensywnie, że mam wrażenie, iż szorujesz nie tylko nagrobek ale także swoje sumienie chłopcze! - zawsze mówił do mnie chłopcze, ciepło, serdecznie i swojsko. Nie odpowiedziałem, bo chyba miał rację. Czepiałem się słonecznych refleksów i układu kwiatów w wazonie. Gdy stwierdziłem, że grób jest w pełni przygotowany na święto zmarłych, usiadłem na ławeczce i zamyśliłem się. 
- Jak tam jest, panie Wawrzyńcu? - zapytałem wprost. - Czy jest coś jeszcze? 
- Nie wiem tego na pewno - odpowiedział szybko, jakby oczekując tego pytania ode mnie. - Wychowano nas w wierze, że istnieje życie po życiu i większość ludzi czepia się tej myśli jak ostatniej deski ratunku, ale tego nikt tak naprawdę nie wie i nikt nigdy się nie dowie. Popatrz chłopcze, twoi dziadkowie, twoje babcie, twoi rodzice nie umarli, oni nadal żyją, póki ty będziesz tu przychodził i ich wspominał. Pamięć ludzka jest wybiórcza i nietrwała, ale póki pamiętamy o naszych bliskich, oni żyją w nas nadal, tak długo jak długo my sami żyjemy. To jest właśnie to drugie życie i tylko to jest pewne. 
Pomilczeliśmy jeszcze chwilę, po czym pożegnaliśmy się nie mniej serdecznie niż powitaliśmy. Wawrzyniec odszedł, bo miał jeszcze spotkanie w Klubie Seniora, ja pozostałem na ławeczce dobry kwadrans, po czym zapaliłem cztery czerwone znicze i odszedłem pełen pokory, ale także pewności, że kolor czerwony to kolor życia. 
Jesienny cmentarz wzruszył mnie i napełnił melancholią. Pana Wawrzyńca nie spotkałem już nigdy. 

Waldemar Kostrzębski

1 komentarz:

  1. Poprawne, banalne, okolicznosciowe... Interpunkcja niedoskonała

    OdpowiedzUsuń